Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 211 —

— I tylko to jedno jest powodem twych łez?...
— Tak, Andziu, tylko to.
— Niedobra jesteś i nieszczera. Czy sądzisz, że ja nie odgaduję, że nie widzę, co się dzieje w twem sercu?
— Ależ...
— No, dobrze; przypuszczam więc, że się omyliłam, że domysły moje nie były trafne. W takim razie zachowam przy sobie to, co ci miałam powiedzieć.
— Andziu...
— Na cóż? Brat mój prosił, żebym go wytłómaczyła przed tobą, prosił, żebym pożegnała cię w jego imieniu, ale skoro cię to nic nie obchodzi...
— Jakaś ty niedobra! Dlaczego mówisz do mnie w ten sposób?
— Nie moja wina; sama to wywołałaś.
— Andziu! Andziu! Co ci na tem zależy, żeby mi robić przykrości? Czy mało smutków i zmartwienia? Ja nie mogę powiedzieć ci wszystkiego, nie mogę.
— Dlaczego? Dotychczas posiadałam zupełne twoje zaufanie.
— Masz je i teraz, ale, moja droga, ja się obawiam, że przez ciebie jeszcze ktoś mógłby się dowiedzieć o tajemnicy mego serca, a jabym tego nie chciała. Nie chciałabym za nic