Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 208 —

— Kiedy to przyszło? — zapytał doktor.
— Dziś w nocy.
— Jedziemy więc razem.
— Czy i do pana telegrafowano?
— Nie; ja miałem wiadomość od Topaza, który był za granicą i widział tego biedaka. Tak mnie wieści, które usłyszałem, zmartwiły, żem postanowił pojechać niezwłocznie, aby jeszcze raz w życiu dawnego serdecznego przyjaciela zobaczyć.
— Jakiś pan dobry!
— Et, co tam o tem mówić, kochany panie Janie — odrzekł starowina. — Zbierajmy pakunki, słyszę już bowiem świst nadchodzącego pociągu. Pojedziemy jednym tchem, nie zatrzymując się nigdzie, wprost do celu. Byle go tylko zastać!
Z bardzo smutnemi myślami wsiadł młody człowiek do wagonu; dążył, aby po raz ostatni zobaczyć swego opiekuna, do którego przywiązany był jak do ojca, a opuszczał tę, która była mu celem życia i ukochaniem.
Konieczność wyjazdu zaskoczyła go tak nagle, że nawet nie miał czasu wpaść do Królówki i parę słów na pożegnanie powiedzieć.
Ciotka Justyna, przeczytawszy depeszę, zapytała go lakonicznie:
— Masz pieniądze na drogę?
— Mogę je mieć dziś jeszcze — odrzekł.