Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 119 —

Młody człowiek spostrzegł to i starał się tak prowadzić rozmowę, aby wywołać dłuższe odpowiedzi, dyskusyę, choćby nawet spór — i udało mu się kilkakrotnie spowodować żywszy blask oczu, a nawet leciuchny rumieniec na matowo bladej twarzy dziewczęcia.
To powodzenie zachęciło go. Stawał się coraz więcej ożywiony, coraz wymowniejszy, nabierał swady i humoru, a miał też doskonałego sprzymierzeńca w osobie panny Niny, istoty o temperamencie nader żywym i wesołym.
Ta rada była sposobności, że może pomówić, pożartować, że po długich dniach łez, smutku i niepokoju, wchodzi nareszcie pod dach tego dworku ktoś, co przynosi z sobą młodość, pogodę ducha, wieści ze świata i słowo weselsze.
Kilkakrotnie zabrzmiał śmiech srebrzysty, tak dawno niesłyszany w tym domu.
Przy dłuższej, szczerszej rozmowie, w której przeskakiwano z przedmiotu na przedmiot, młody człowiek spostrzegł z przyjemnością, że w tym cichym i ustronnym zakątku wychowanym dziewczętom nie dano rosnąć dziko, lecz kształcono ich ducha i serce.
Jak się dowiedział, była to wyłączna zasługa matki, kobiety wykształconej gruntownie. Ta była dla swych córek przewodniczką i nauczycielką, rozwinęła ich umysł, wpoiła