Strona:Klemens Junosza - Za mgłą.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 118 —

— Witam pana — rzekła. — Mama przyjdzie za chwilę. Dlaczego pan wprost na folwark zajechał?
— Najpierw — odrzekł — musiałem wywiązać się z zadania, jako wykonawca zleceń mego stryja. Spełniwszy je, przyszedłem powitać panie i złożyć im ukłony od stryjostwa, ciotki mej i Andzi.
Zaledwie skończył to mówić, weszła wdowa, wsparta na ramieniu młodszej córki. Była jeszcze bardzo wycieńczona i blada, ale czuła się znacznie lepiej.
Zaczęła się rozmowa o wspólnych znajomych i o doktorze, którego w tym domu uwielbiano.
Pan Jan mówił z ożywieniem, zwracając się ciągle do panny Ludwiki. Mógł się jej teraz dokładnie przypatrzyć, siedziała bowiem nawprost okna, w pełnem oświetleniu.
Szczupła i delikatna, zgrabnej kibici, miała rysy twarzy drobne, regularne i cerę białą, nad gładkiem jej czołem piętrzyły się bujne, czarne włosy; cała postać sprawiała wrażenie bardzo sympatyczne.
Cechowała ją pewna nieśmiałość; gdy kto do niej mówił, spuszczała powieki i wydawała się wtedy niby posąg z marmuru; dopiero gdy sama mówić zaczęła, gdy spojrzała dużemi, pełnemi myśli oczyma, wówczas była niepowszednio piękną.