z innego stanowiska, a i sąd inny wypadnie, nie będziesz nimi pogardzał, ani nie uczujesz do nich nienawiści. Tacy są, bo innymi być nie mogą. Oto i wszystko, taki jest mój sposób widzenia.
— Ja się na to zdobyć nie mogę. Mnie wszystko truje.
— Bo zdziczałeś w swojem osamotnieniu, przyjedź no do nas, na kilka tygodni, na odpoczynek, my cię wyleczymy z mizantropii.
— Jakto my?
— Ano, ja, moja żona, moje dzieci, nasz dom, wreszcie natura, przyjedź.
— Chciałbym, ale...
— Chciałbyś, to...
— Ciężko... zaskorupiłem się jak ślimak, nabrałem przyzwyczajeń różnych...
— Przemóż się.
— Tak to niby łatwo!
— Więc każ sobie.
— Albo to można?
— A widzisz... Innymbyś chętnie rozkazywał, a sam nad sobą władzy nie masz... No cóż, przyjedziesz?
— Przyjadę.
— Pamiętaj...
Przyjaciele uścisnęli się i w parę godzin później pan Stanisław znalazł się w domu u siebie.
Na jego spotkanie wybiegła śliczna kobieta i troje szczebioczących dzieci.
Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/40
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 36 —