Strona:Klemens Junosza - Z pola i z bruku.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 128 —

— Co ci, Antosiu, co się stało? — spytała niespokojna.
— Ach, mateczko kochana, wiele, wiele mam ci do powiedzenia...
— Mów, dziecko moje, przed kim otworzysz serce swe, jeżeli nie przede mną? Zmęczonyś zapewne...
— E, nie... mateczko, nie zmęczenie ale niepokój mi dokucza, obawa.
— Cóż takiego, mój drogi?...
Opowiedział matce o spotkaniu z panną Jadwigą, o rozmowie, jaką z nią prowadził o przerażeniu, doznanem przez nią na widok Wacława. Nie pominął żadnego szczegółu. Matka nie przerywała ani jednem słowem, dopiero gdy skończył, rzekła:
— Nic nie wiedziałam o tem, że mają jakieś zmartwienie, nic mi nie mówiła Zenobia... a przecież mogłaby być szczerą wobec tak dawnej przyjaciółki...
— Ach, matko, żeby im można pomódz, wyprowadzić z kłopotu, mnie tak wiele na tem zależy.
— Domyślałam się — rzekła kładąc rękę na głowie syna — podobała ci się Jadwinia...
— Ja matko bez niej żyć nie mogę! Nie mówiłem ci o tem jeszcze, bom nie wiedział, czy znajdę wzajemność, ale teraz kiedy przekonałem się, że nie jestem dla niej obojętnym, teraz proszę cię, droga matko, nie odmów mi tej łaski...