Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lecz pani Karolowa na rezultat tych poszukiwań nie czekała. Myśl, że może mieć tyle upragnioną wiadomość o losie ukochanego człowieka, dodawała jej siły i energii.
Na żyda nie zważała już nawet. Nietylko bowiem prawdopodobnem, ale pewnem nawet jej się zdawało, że w wędrówce, w której tyle różnorodnych interesów załatwiał, mógł łatwo zgubić depeszę. Natomiast przyszła stroskanej kobiecie inna myśl. Niezawodnie na stacyi telegraficznej muszą mieć kopie depesz, a jeżeli nie, to może urzędnik, ze względu na niewielką ilość telegramów, treść przynajmniej pamięta. Pragnęła więc pani Karolowa być w miasteczku lotem ptaka. Kazała też konie natychmiast zaprzęgać, a sama zaczęła się z gorączkowym pośpiechem do drogi ubierać.
Rzeczywiście toaleta nie zajęła jej więcej nad dziesięć minut czasu. Ubrana i zupełnie już do drogi gotowa, chodziła szybko po pokoju, oczekując na konie. Posyłała służące jedną za drugą do stajni, żeby spieszono, a chociaż stangret się zwijał i karbowy z Marcinem pomagali mu także, jej się zdawało, że ci ludzie zaprzęgają godzinę, że mają ręce drewniane... że psuje się im wszystko!
— Prędzej, prędzej! — wołała zniecierpliwiona tupiąc nóżką, a w oczach jej błyskały iskry, usta zacinały się gniewnie, kurczowo zaciskała dłonie, a nadbiegłej z pieszczotami Władzi kazała iść do swego pokoju.