Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dziewczynka rozpłakała się rzewnie i powiedziała, że już nigdy w życiu nie pocałuje mamusi, kiedy taka zła.
Tymczasem pan Jankiel Pacanower jeszcze za wygraną nie dawał. Przetrząsał starannie całą zawartość swej biedki, szukał w słomie, nareszcie zaczął czynić poszukiwania koło siebie.
Pomimo że ciepło było, miał jednak kilka żupanów na sobie. Jankiel przypuszczał, że może przez rozdartą kieszeń telegram za podszewkę się dostał. Sondował więc swą długą i wychudłą ręką tajemnice podszewek i właśnie w chwili, gdy pani Karolowa już na bryczkę wsiadła i konie ruszyły, znalazł zgubę i krzyknął z całej mocy:
— Wiwajt! teligraf jest! Stój! stój! już un jest! już ja mu teraz nie zgubię!
Pani Karolowa w jednej chwili wyskoczyła z bryczki, wyrwała depeszę z rąk Jankla i wbiegła do swego pokoju.
Wzruszenie tamowało jej oddech...
Tak tej depeszy pragnęła, tak oczekiwała na nią, a teraz, gdy ją posiada, gdy trzyma ją w ręku, nie śmie zerwać pieczątki... nie śmie przeczytać.
Położyła ją na stoliku i drżąc na całem ciele, patrzyła na nią trwożnie, jak gdyby pragnęła odgadnąć, czy ten papier szary nieszczęścia jakiego nie przynosi.
Wreszcie rękami drżącemi rozerwała depeszę. Przebiegła ją jednym rzutem oka — i w tejże chwili z okrzykiem padła na kolana przed obrazem