Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

już dzień! Nawet pacierzów nie mówiałem, rano tylko brałem pięć gęsiów na biedkę i zara duchem pojechałem w drogę. Proszę wielmożnej pani, czy to z takim wielgim teligrafem można bałamucić w drodze? ja leciałem jak ptak! co ja gadam jak ptak! jak dwa ptaków!
— Mój Boże, mój Boże! i taką ważną, tak oczekiwaną wiadomość zgubić! to okropność!
— Niech wielmożna pani poczeka, ja jego zdybię, ja jego z pod żemię wykopię. Jak to może być, żeby ja zgubił? ja jeszcze jak moje życie, jedne dziesięć groszy nie zgubił! Ja bardzo dobrze pamiętam, że go w Woli Zarzeckiej widziałem i w Stawkach.
— Cóżeście w Stawkach robili?
— Tam buło licytacya po księdzu... całkiem niewielgi interes! Tam te zidy dali mnie trocha odstępnego i zara odjechałem, tylko co kunia napoiłem i duchem leciałem do wielmożnej pani. Na moje sumienie! toć wielmożna pani widziała jak ja jechałem! mało mnie kuń nie zabił!
— Ach! cóż mi z tego, kiedy depeszy nie ma... o Janklu, Janklu! co wyście mi najlepszego zrobili?
— Niech sobie wielmożna pani nie frasuje, to nie może być! pójdę ja, poszukam w biedkę, między słome, może ten teligraf tam wyleciał?
Z temi słowy Jankiel wybiegł przed ganek i rozpoczął ścisłą rewizyę zawartości swego ekwipażu i roztrząśnionej na miejscu wypadku słomy —