Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kobieta zerwała się z ławki.
— Jadę tam natychmiast! — rzekła z mocą.
— Nie, pani tu zostaniesz, ja pojadę.
— Niepodobieństwo!
— Ani myśl pani inaczej.
— Któż mi może odmówić miejsca przy nim? kto mi zabroni pospieszyć do ukochanego? do męża?
— Rozum, rozum, pani kochanieńka — i rozwaga.
— Ja chcę, ja muszę być przy nim! zawołała z płaczem.
— Tak, pani musisz być przy nim — a kto będzie przy dzieciach? kto im matkę przez ten czas zastąpi? Pozostawisz że pani te sierotki kochane?
Pani Karolowa twarz rękami zakryła, w sercu jej odbywała się walka uczucia matki z przywiązaniem żony.
Milczenie przez jakiś czas trwało — wreszcie Dyrdejko je przerwał.
— Pani kochanieńka, komu w drogę, temu czas; dla mnie już konie gotowe. Zaledwie godzina pozostała nam na porozumienie się co do interesów, które na czas nieobecności mojej w pani ręce chcę złożyć. Jutro rano będę w naszem gubernialnem mieście; znajomych tam mam, więc ceremonie paszportowe jak sądzę, nie potrwają zbyt długo, a jeżeli co nieprzewidzianego nie zaskoczy, to za trzy dni najdalej Karola zobaczę.
— Prawda, masz pan słuszność, mnie od dzieci nie sposób, choć się dusza do niego wyrywa,