Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i ognia piorunów! Rozumiesz pani, jak on to powiedział: wśród ognia błyskawic i piorunów!
— Ja tego nie rozumiem — szepnęła kobieta.
— Ależ pani, to jasne jak słońce! tak się budzi z uśpienia dusza zacna, serce prawe, charakter męzki! lecz, czekaj pani, jeszcze kilka słów. Tak pisał dalej: i kiedy dziś z moich oczu bielmo spadło, ty takoż, przyjacielu wierny, upokarzasz mnie zasiłkiem! jałmużna!
Z piersi pani Karolowej dobyło się ciężkie westchnienie.
— Mów, mów pan dalej — rzekła.
— I od kogoż mi ty braciszku, tę jałmużnę przysyłasz? czy od kobiety nieszczęśliwej, co sama jedna na gruzach dawnego majątku została? Czy od dziateczek drobnych, pół-sierót już prawie? Nie! nie! weź ty sobie takoż te pieniądze napowrót, oddaj im, a żony mojej proś, żeby Janeczka inaczej niźli mnie chowano... ot, masz pani sens listów, jakie ja miałem, od niego.
— Lecz...
— Pozwól pani dokończyć, bo to już krótka historya. Dobry człowiek z niego, a ponieważ nie chciał jeść darmo sierocego chleba, a inaczej pracować nie umiał, poszedł na prostego robotnika do fabryki.
— Na robotnika!? on?
— Korona mu takoż z głowy nie spadła! ale nieszczęście się stało. Robił przy maszynie, tryby jakoś pochwyciły za rękę, no — i chory.