Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja? jabym jemu za to był ręce całował, bom widział że dorósł, że mężczyzną stał się... człowiekiem takoż nakoniec.
— Czyliż nie uważałeś go pan za takiego poprzednio?
— At! co o tem gadać? Dzieciak był takoż, pani dobrodziejko — jak drudzy — dzieciak tylko, ale posłuchaj pani. Kiedy już na obczyźnie stanął, a osamotniony całą przeszłość w myśli przebiegł, kiedy zrobił obrachunek za te lata, które przeszedł już w życiu, zobaczył nul w bilansie! Nul! nul! czyli zero, jak wy nazywacie; jednem słowem nic! Ja pani powtarzam wyrazy jego listu, który, jeżeli wola, przynieść mogę. To jego słowa własne.
Pani Karolowa oczy rękami zakryła, Dyrdejko zaś ciągnął dalej.
— Nie nauczono mnie, pisał, nic — ale to literalnie nic, chociaż umiałem przecież to wszystko, co każdy człowiek mojej pozycyi towarzyskiej u nas umie, a kiedym się znalazł wśród obcych, kiedy zadałem sobie to pytanie: »co robić?« ujrzałem z przerażeniem, że ja nic nie umiem!
— Zkąd jemu takie myśli?
— Poczekaj pani, pamiętam ja te listy, nie zapomniałem żadnego wyrazu. Ach, mój Fulgenty, braciszku, pisał Karol, jak smutno dojść do przekonania, że się jest... piątem kołem u wozu! Nie mogłem dostrzedz tego przy łagodnem i jasnem świetle pogodnego słońca, lecz dojrzałem wyraźnie przy oślepiającym blasku błyskawic, wśród grzmotu