Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Został na kołdunach Dyrdejko, ale już od tej pory kobiet unikał jak ognia i za wietrzne je uważał istoty. Pożegnał łzawem wejrzeniem Dziundziszki i Żmujdź swoją świętą, westchnął ciężko, potem ręką machnął, jakby pragnąc wyrazić tym gestem, że już abdykował ze szczęścia — i powlókł się na mazury, do przyjaciela, któremu serce swe i pracę ofiarował.
Cenne to były ofiary, bo przyjaźń wierna, a praca sumienna i wytrwała, żelazna można powiedzieć.
Gdy Dyrdejko pana Piotra pochował, pozostał przy jego synu i był mu we wszystkiem pomocą, opieką i radą.
Pomimo różnicy wieku, młody dziedzic Zarzecza lubił towarzystwo Dyrdejki. Raz tylko posprzeczali się mocno. Było to na krótko przed chwilą, w której piękna, młoda gosposia wejść miała po raz pierwszy do zarzeckiego dworku.
— Nie rób ty głupstwa! Karolku, nie waryuj takoż, bo i cóż ci po tem? To wszystko lalki... puste głowy, bez serca...
Jadzieńkę swoją miał stary na myśli.
Ostro przemówili się wtenczas. Później, gdy już piękna pani wniosła pod strzechę dworku ten błogi ład i harmonijny spokój, który roztacza w koło siebie zacna polska kobieta, Dyrdejko trzymał się zdaleka, dziczył się jeszcze. We dworze tyle go tylko widziano co na obiad, a kiedy czasem goście byli, to się bólem głowy wymawiał i do