Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

drobnione i wpół wyschłe, wepchnąć w dawne, wspaniałe łożyska. Ileż ten biedny Syzyf guzów oberwał! ile razy spadający głaz staczał go razem z sobą ku przepaści! ale nie rachował tego twardy żmujdzin, nie pozował na bohatera, skromny był zawsze a i mówić o sobie nie lubił.
Tułał się, włóczył po całej Europie, ba, i dalej nawet! wszystkiemi prawie językami mówił, a czy się mową Goethego czy Danta odezwał, zawsze zachowywał ten przeciągły, śpiewny akcent, którego się niegdyś, w Dziundziszkach jeszcze, od matki nauczył.
Za granicą poznał się Dyrdejko z panem Piotrem Ostojskim, ojcem Karola; poznał się, a przechodząc z nim razem dolę i niedolę, pokochał go szczerze. Po powrocie do kraju raz tylko pan Fulgenty w rodzinne strony zajrzał, lecz nie popasał tam długo. Jeszcze bardziej smutny, bardziej milczący powrócił i na stałe w Zarzeczu przy panu Piotrze osiadł.
Rządcą tam był, pracował gorliwie, od świtu do nocy był na nogach, a bez jego rady pan Piotr żadnego ważniejszego interesu nie przedsięwziął.
Po śmierci Piotra, Dyrdejko przy młodym dziedzicu pozostał, a tak się wszyscy do niego przyzwyczaili, że uważali go poniekąd za członka rodziny.
Do Dziundziszek stary dziwak wybierał się umrzeć, ale mieszkać i żyć w rodzinnej wiosce nie chciał, zanadto bowiem zraniono mu tam serce.