Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

godzinach, na codzień bowiem nosił długą z chłopskiego sukna bekieszę, szamerowaną suto.
Pokoik, który zajmował, był bardzo ubogo umeblowany. Proste łóżko, skórą łosiową przykryte, skórzana na niem poduszka, nad łóżkiem mata słomiana, krucyfiks i wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej, do której stary Dyrdejko szczególne miał nabożeństwo. Pod obrazem wisiał gruby, staroświecki zegarek, który ongi, dawno już jeszcze, ś. p. dziadek Fulgentego kupił w Gdańsku i jako klejnot rodzinny wnukom przekazał.
Oprócz łóżka, znajdowało się w stancyjce krzeseł drewnianych kilka, stół staroświecki dębowy, papierami założony, szafka i ciężka skrzynka okuta, do podłogi przymocowana śrubami.
W tym pokoiku bielonym, niewykwintnym, już Dyrdejko blisko dwadzieścia lat przepędził. Co wyrwało go ze »Żmujdzi Świętej«, jak ją nazywał? jaka go siła przyniosła z rodzinnych Dziundziszek tu, na szerokie mazurskie płaszczyzny? długoby opowiadać trzeba. Epopeja to cała. Syn niebardzo zamożnych rodziców, od małego czuł pociąg do świata, do książki, do szerszego życia. Należał on właśnie do tej garstki ludzi, co ukochawszy ideał jakiś całą potęgę młodej, a zdrowej i silnej natury, nie płyną za prądem, lecz nadstawiają pierś własną, sądząc, że ona jest opoką, o którą się bystra fala roztrąci. Był to jeden z tych Syzyfów cichych a nieznanych, co chcieli głazy przez wulkan wyrwane, na dawne miejsce podźwignąć, a rzeki roz-