Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wać, las zmiscyć, a reśtę miemcom przehandlować, to mozeby lepiej nase gospodarze co wzięły...
— Kupić chcecie?
— A niby... Widzi wielmozny pan te łąki, co het za Zastawiem, gdzie pan będzie tyle śtuk drogi po siano posyłał? albo całe to pole za lasem? Nim parobek ze sochą tam dojdzie, to i południe będzie, a nam toby dycht pasowało. Niech se wielmozny pan pomiarkuje, bo mnie się zdaje, co ja sprawiedliwie gadom...
Dyrdejko zamyślił się i szybko po stancyi chodzić zaczął.
— Masz ty racyę, Marcinie — rzekł — ale niech ci się nie zdaje, że to tak łatwo zrobić.
— Bez co nie łatwo? panie.
— Form dużo, prawnych form, segregacyj, pomiarów, różnych rzeczy. Nie będę ci tłómaczył, bo się na tem nie znasz, ale powiadam ci, że to rok, dwa lata przejdzie, nim się to uregulować może, a tymczasem...
— Miarkuję ja panie, tymcasem zydy...
— No tak, tak, mój Marcinie.
— Wielemozny panie, to bajki! ja tak se karkuluję po chłopsku. Papierów my orać nie będziewa, jeno grunt, a jak nam pan on grunt wydzieli zebyśwa orać mogli, to my, choć dziś, zara pieniędzy przyniesiewa, a papiery niech by ta i później. Omentra tez moze potem odmierzyć. Sprawiedliwie powiadom, wielemozny panie, co państwu