Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

po tych kawałkach? a sprzedawsy, mozeby się trochę połatało.
— Prawda, ale przecież bez dziedziczki tego nie zrobię; toć to nie obwarzanek za grosz sprzedać! Bądź co bądź, dziękuję ci Marcinie, żeś z tem przyszedł, i miło mi jest że myślałeś o nas — dziś jeszcze z panią pomówię i mam nadzieję, że się zgodzimy. Nawet, wiesz co, pójdź ty do niej sam pierwej.
— A no, jak pójść to się i pójdzie, ale jesce chciałem się pana o coś zapytać.
— O cóż to?
— Cy... jakiego pisma nie było?
— Od niego?
— A juści, jak on tam sierota na świecie se redzi?
— Było pismo, ale niewesołe, biedę klepie, o swoich pamięta, a i ciebie Marcinie, kazał pozdrowić.
— Bóg mu zapłać! prawdziwie bo dobre panisko było, niech go tam Najświętsa Panienka pociesy i pzyprowadzi scęśliwie. On się, wielmozny panie, nie będzie gniewał, jak my te kawałki pokupujemy, bo on sam, choć niby i dziedzic, zawdy powiadał, ze to tylo prózna mitręga dla dworu. Pójdę ja, panie, do dziedzicki, co będzie, to będzie! a jeśli jej się spodoba, to ja zara z chłopami pogadam i po obrządku tu do wielmoznego pana przyjdziewa. Ja tak miarkuję, ze, choć na to mó-