Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wielemozny panie! bez co mnie pan tak beśta?
— Cóż to za besztanie? interes, korzystny nawet...
— Niech je ta marności z takim jenteresem — jo nie cygon!
— Więc nie chciałeś?
— Powiedziałem zydom ze się namyślę — no i przysedłem do pana. Dyć grosowiny trochę mam, a i jensze gospodarze nie przez grosa, a co z nim robić? Juści wiadomo, ze ziemia nalepsa, ale i dziedzicki śkoda, zeby się miała z dzieciami gdzie tułać po świecie... Wedle tego ja tu jestem, wielemozny panie.
Dyrdejko się zamyślił i długo nie odpowiadał; — chłop tymczasem do kieszeni siągnął, tabakierkę z kory brzozowej z niej wyjął i zażywał powoli, jakby dając czas tamtemu do namysłu.
Przez chwilę trwało milczenie; Dyrdejko pierwszy głos zabrał.
— Poczciwy jesteś, stary! — rzekł z uczuciem.
— Chłop... — odpowiedział Gajda — ni taki, ni siaki, jeno chłop prosty... nicyjej zguby nie pragnący.
— Jakże więc?
— A tak, wielemozny panie. Folwarcysko wielgie je; gdzie tera, przez pańscyzny, takiej kobyle poredzi? Na tyli śtuk gruntu, tyla łąków! toć to śkaradnej forsy trzeba, a zkąd ją weźmieta? Więc ja se tak pomiarkowałem: Mają zydy kupo-