Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A może znajdą się i oczy dobre, co ogarną człowieka długiem, powłóczystem spojrzeniem, co niem powiedzą tyle, ile usta wypowiedzieć nie potrafią — może się spełni owo słodkie marzenie z pod krzyża, wyśnione wówczas, kiedy znużony wędrowiec odpoczywał przy drodze?.... Kto wie? kto wie?... bo jak się człowiekowi wieść zacznie to już się wiedzie jak z płatka, i tak się ładnie jedno z drugiego wywija, jak nitka z długiego pasma jedwabiu.
Antoni już się nie lękał tego ogromu szczęścia, myśl o niem nie przerażała go nieprawdopodobieństwem i niemożliwością urzeczywistnienia się.
Grunt, domek, ogródek, własny kącik i cicha a spokojna praca, to już tylko kwestya czasu, który przy zajęciu upłynie szybko, jak woda w wartkim strumieniu — a dobre oczy?...
I te już są — takie modre, jak habry w życie, a takie jasne jak słońce, a takie dobre jak nadzieja, która wszystko osładza.
One czasem śmieją się z Antoniego i żartują, ale po za tem widać, że to tylko żarty, ot tak sobie z pustoty, zwyczajnie jak u dziewczyny. Już to taki zwyczaj, żeby żartować z tych co je kochają — stary zwyczaj kobiecy.
Te oczy należą do córki dróżnika. Stary ma budkę niedaleko, pierwsza wiorsta od stacji. Antoni tam chodzi jak ma wolny czas, gawędzi, o projektach swoich opowiada, oszczędności oblicza. Niema