Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/369

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i te krople deszczu nawet, co jak łzy ciężkie na gałęziach zawisły, nabiorą radosnego blasku i oschną prędko, że i śladu z nich nie pozostanie...
Na nowem stanowisku praca była mniej ciężka, a korzystniejsza dużo, i swojak się znalazł, dróżnik stary, co jeszcze naszego bohatera dzieciakiem pamiętał, i nieraz też, gwarzyli sobie wolnym czasem, o dawnych wspólnych znajomych.
Ex-Nr. 17 wyprostował się — odmłodniał — i nie dziw; nie był przecież starym, a w ogniu niedoli hartuje się człowiek jak stal, pod ciężarem zbytecznym ugnie się trochę, ale gdy ciężar ustąpi, z energią i siłą do dawnego położenia wraca. Tylko w innych okolicznościach człowiek staje się kruchem żelazem, wtenczas gdy rdza namiętności wje się w niego i wgryzie — wtenczas lada co złamie go i pokruszy.
Nie nazywano go już ani Nr. 17, ani mułem, tylko »panem Antonim.« Koledzy szanowali go, naczelnik lubił — dobrze mu się działo. Woreczek pęczniał coraz bardziej — nadzieja uśmiechała się coraz wyraźniej. Słońce zdawało się jaśniejszem, niebo bardziej błękitnem — woda czystszą.
Jeszcze trochę, może rok tylko, a będzie domek własny i ogródek i gruntu kawałek.
W sąsiedztwie stacji mają kolonizować majątek, będzie można dostać grunt na dogodnych warunkach, na długoletnią wypłatę.