Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stacyę drogi żelaznej już widać, powóz toczy się szybko; Natalcia zadumana, na poduszkach powozu oparta, smutnie spogląda w niebo zasiane miliardami gwiazd...
Wysoko, wysoko — na horyzoncie, dostrzega dwie drobne gwiazdki, mrugające wesoło... położone obok siebie tak blizko, że niemal jedna drugiej dotyka... — Opodal błyszczy gwiazdka samotna... mniej jasna niż tamte, jakby mgłą jakąś zakryta...
Gwiazdka ta mrugać się zdaje jak jasne oko dziecięcia. Po chwili ta samotnica niebieska, niby nie mogąc patrzeć na towarzyszek swych szczęście, odrywa się i, zakreślając linię świetlną, spada... jakby na ziemię.
— To moja gwiazdka — szepce do siebie Natalcia — ona mi drogę wskazuje: — na ziemię! na ziemię!
— Już stacya, jaśnie panienko, — odezwał się stary stangret, zatrzymując konie.
— Tak na ziemię! na ziemię! — szepnęła jeszcze Natalcia i zmięszała się z gromadką podróżnych.

. . . . . . . . .