Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Majątek, chociaż nie przywiązywała do niego wielkiej wartości, dotychczas jednak aż nadto dostatecznie zabezpieczał byt rodziny; dziś całe to piękne Zarzecze cóż warto? Folwark w gruzach, inwentarz zniszczony, podatki zaległy, długi wymagalne, połowa gruntów w odłogu, a ziemia za bezcen! Kredytu, wsparcia, pomocy, szukać próżno. Ręki nikt nie poda, nie pomoże, nie podźwignie z upadku. Jak kruki nad trupem, spekulanci krążą nad własnością i resztkami jej dzielić się pragną.
Okoliczności, czas, zmiany i przewroty społeczne składają się w związek fatalny, przeciw któremu ma stanąć do walki — kto? ta samotna i słaba.
Toć i niedziw, że w takich warunkach rumieńce uciekają z twarzy, ręce załamują się kurczowo, a oczy łzami zachodzą.
Są jednakże chwile, w których żywszy blask w tych smutnych źrenicach zaświeci, a boleśnie zaciśnięte usta rozchylają się w przelotnym uśmiechu. To bywa wtenczas, gdy z sąsiedniego pokoju doleci gwar dziatwy; wówczas to radość matki pokonywa chwilowo smutek żony i milknąć mu każe.
Poznajmy wszakże tych młodych obywateli, stanowiących dumę i radość swej matki. Są to bardzo mali jeszcze ludzie, ale ze wszech miar godni uwagi. Matka utrzymuje, że nie zna równie miłych dzieci i ma słuszność, bo nie wyobraża sobie nawet, żeby mogły być milsze czyjekolwiek. Któż ośmieli się zaprzeczyć tej prawdzie?