Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wróćmy do domu — rzekła cicho — Lorcia nudzi się sama, trzeba pójść do niej przecie...
Szli tak powoli, w milczeniu, przez cieniste aleje ogrodu, a gdy już prawie przed dworem byli, wysunęła Natalcia rękę z pod ramienia Alfreda, spojrzała mu w oczy — i spytała smętnie:
— Czy ty ja bardzo kochasz, Alfredzie?... tę... z Borków?
Lecz on zdawał się nie słyszeć pytania, ukłonił się Natalci i do ogrodu wrócił.
Wkrótce z salonu, przez drzwi otwarte, rozległy się silne, minorowe akordy pogrzebowego marsza. Pani Laura dostała ponownego ataku migreny, a miss Hufeland, wyczerpawszy wszystek zapas trzeźwiących soli, wzięła się do octu.

. . . . . . . . .






VIII.

Dzień się skończył, spracowani robotnicy spać poszli, a nad Borkami i okolicą całą, cicha noc letnia rozpostarła płaszcz gwiaździsty.
Klarunia sama do ogrodu wyszła, chodziła długo, długo; rozmyślała, marzyła, a na tle tych marzeń ukazywała się nieraz piękna, męzka postać Alfreda. Jednak serce dziewczęcia nie uderzało tak silnie, jak owego dnia, gdy po raz pierwszy nieznajomego na stawie ujrzała. Myśli nie plątały się