Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

było dla niej cięższem jeszcze, przyszła do przekonania, że wnuczka i wychowanica takiego człowieka nie musi być tak ordynaryjną i nieokrzesaną, za jaką ją pani Laura uważała.
Gdy pan Stanisław zapraszał pułkownika żeby się nie zamykał w swej samotni, żeby częściej dwór starzyński odwiedzał, stary wiarus wąsa białego pokręcił i rzekł:
— Przykro mi to jest, ale łaskawemu zaproszeniu szanownego sąsiada, przez jakiś czas przynajmniej, nie będę mógł zadość uczynić...
— A to dla czego, panie pułkowniku?
— Wyjechać bo na jakiś czas myślę.
— Dokąd?... teraz? w same żniwa?... wierzyć trudno... pułkownik dobrodziej taki zawołany gospodarz...
— No, tak, zapewne... ale ten wyjazd nie tyle mnie, ile mojej wnuczce potrzebny.
— I dokąd pan pułkownik wywieźć zamierza swoją piękną wnuczkę?
— Hm... sam jeszcze nie wiem, zagranicę chciałbym, — niechby tam dzieweczka trochę świata przejrzała... nowe okolice, nowe wrażenia... to młodej osobie potrzebne.
— A którą stronę Europy zwiedzić państwo zamierzają? — zapytał Alfred — bo ja zapewne niezadługo na wędrówkę się puszczę, a to tak miło na obczyźnie znajomych z kraju spotkać...
— Właśnie, panie szanowny, — odpowiedział pułkownik — ja sam się jeszcze na wybór miejsca