Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie zdecydowałem i marszruty wytkniętej nie mam, projekt to w tych dniach dopiero powzięty, rozważyć więc jeszcze muszę.
Natalcia, którą zamiar tego niespodziewanego wyjazdu uderzył, spytała:
— Czy wnuczka pana pułkownika dobrodzieja nigdy jeszcze zagranicą nie była?
— Nie, pani — to jeszcze prawie dziecko, w mych oczach przynajmniej; dotychczas uczyła się tylko, miałem w domu bardzo dobrą nauczycielkę, a niektóre przedmioty wykładałem jej sam, w tym roku dopiero została awansowaną na dorosłą pannę.
— Ale dla czego pan pułkownik — zapytał Stanisław, teraźniejszy czas właśnie do wyjazdu wybiera?
Hm... tak niespodziewanie myśl ta przyszła mi do głowy — a zwykle, może z wojskowego już poniekąd przyzwyczajenia, lubię zamiary natychmiast w czyn wprowadzać.
Natalci bystre oko zauważyło w twarzy pułkownika pewne zakłopotanie.
— Szkoda — rzekła — że pan pułkownik wyjeżdża, bo i moje dni w Starzynie policzone są prawie, a pragnęłabym poznać bliżej pannę Klarę, tu okolica taka pusta, nie mam odpowiedniej dla siebie towarzyszki...
— Proszę pani, przecież okolica nasza obfituje w młode osoby — panien tu bardzo dużo.
— Być może — ale w bliższem sąsiedztwie niema nikogo, zresztą, kuzyn mój, pan Stanisław,