Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy pułkownik przyjechał oddać panu Stanisławowi wizytę, pani Laura, jak to było łatwem do przewidzenia, nie pokazała się wcale w salonie; wymówiła się bardzo gwałtowną migreną i szalonym bólem głowy, a chuda miss znosiła rozmaite octy i sole, w celu ulżenia cierpieniom szanownej damy.
Natalcia inaczej zapatrywała się na tę kwestyę, — z umysłu przyszła ona do salonu, pragnąc poznać człowieka, który wychował ową czarnooką, czarnobrewą rusałkę, co tak niespodzianie, tak nagle, stanęła jej na przeszkodzie do szczęścia.
Słysząc ciągle złośliwe opowiadania pani Laury o starym weteranie, Natalcia wyobrażała sobie, że ujrzy w salonie dziwaka jakiegoś, oryginała, pełnego przytem atencyi, uszczęśliwionego że mu dwór starzyński gościnne swe podwoje otworzył.
Zawiodła się jednak w tem przypuszczeniu; z całego zachowania i wzięcia się pułkownika dostrzegła, że to człowiek w świecie obyty, wychowany dobrze, światowiec nawet potrosze.
Stary wojak zachowywał się z godnością i odpłacał tylko grzecznością za grzeczność; lecz widać było, że za trwałem utrzymaniem stosunków nie goni, że rewizytując mieszkańców Starzyna, spłaca tylko dług wzajemnej wymiany grzeczności.
Jakkolwiek weszła do salonu z uprzedzeniem względem gościa, po kilku jednak chwilach, mimowoli uczuła dla niego szacunek i sympatyę, a co