Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A ta młoda osoba, — dodał — jest moją jedyną wnuczką i zarazem jedyną pociechą. Ze wszystkiego, com przez długie lata utracił, ona mi już tylko jedna została. Dla niej też żyję... Lecz, dajno nam panienko — dodał weselej — ten koszyczek, zapewne dla gości napełniłaś go owocami?
— Ja nie wiedziałam, dziaduniu, że panowie są na nas łaskawi — byłam w ogrodzie, nawet przez jakiś czas znajdowałam się w polu — i nie słyszałam żeby kto przyjechał.
— To pójdźże jeszcze, moje dziecko, powiedz ciotce że mamy tak szanownych gości — i pokażcie się tu panie obydwie.
Klarcia wybiegła z pokoju.
Jakkolwiek pułkownikowi wizyta panów ze Starzyna nie przypadała do gustu, jednak poznać im tego po sobie nie dał, przeciwnie, pełen tej grzeczności i galanteryi, którą się odznaczało pokolenie dawniejsze, przyjmował ich z taką uprzejmością i gościnnością, że nawet blada i znudzona twarz pana Stanisława ożywiła się, a przymglone jego oczy nabrały blasku.
Starzyńscy goście ani się nawet spostrzegli że już mrok zapada, a gdy pan Stanisław coś o odjeździe wspomniał, przekonali się, że nie tak to łatwo jak się zdaje ze szlacheckiego dworku wyjechać...
Konie były oddawna wyprzężone, powóz stał pod szopą, a stangret w kuchni właśnie się do kolacyi zabierał. Ciotka Józefa kilka razy tylko