Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z sąsiadami innymi, radzili o postawieniu domu na szkołę.
— Dawno już nosiłem się z zamiarem złożenia uszanowania mojego szanownemu pułkownikowi — mówił pan Stanisław — ale fatalny stan zdrowia nie pozwalał mi na to. Dziś, czując się lepiej niż kiedykolwiek, dopełniam ten miły obowiązek...
— Bardzo, bardzo szanownemu sąsiadowi dziękuję, — mówił pułkownik — wstrząsając silnie ręką zdenerwowanego człowieka, któremu mogło się zdawać, że delikatne jego palce dostały się w kleszcze kowalskie.
— Zarazem pozwól, szanowny pułkowniku, że ci przedstawię rodzonego mego brata, Alfreda, który przybył do nas na jakiś czas w gościnę.
Pułkownik bacznie na gościa spojrzał. — Nieprzyjaciel przed którym chciał uciekać, przychodził do niego do domu, zapewne z zamiarem rozwinięcia prawidłowego ataku.
Przygryzł stary wąsa nieznacznie, co zazwyczaj u niego oznaką niezadowolenia było, lecz jako gospodarz gościnny, nie dał poznać po sobie, że mu owa niespodziana wizyta przyjemności nie sprawia.
Przeciwnie, witał gości mile, z pewnym odcieniem serdeczności nawet. — Otworzył szeroko drzwi i do pokoju poprosił.
Panowie weszli do skromnego lecz czyściutkiego saloniku, którego ozdobą jedyną było kilka obrazów,