Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Które mi każą przypuszczać, że jeden z moich przyjaciół i kuzynów jest na drodze do utraty rozumu.
— Myli się pani, jest na drodze odzyskania go raczej.






VI.

Młody i wesoły zazwyczaj Alfred, dziwnie spoważniał i sposępniał; ażeby wytłómaczyć tę zaszłą w nim zmianę, musimy powrócić znowuż do Borków, spojrzeć w czarne oczy Klaruni, zobaczyć marsowatą twarz pułkownika.
Ten ostatni gniewnie ruszał wąsami, nie pokazywał się kobietom jak tylko na obiad, a ciotce Józefie po raz pierwszy w życiu, co prawda, wypalił sążniste kazanie, które ją do nerwowego płaczu doprowadziło.
W cichym dworku byli wszyscy jakby powarzeni, jak nie swoi. — Klarunia miała często oczęta czerwone, ciotka wzdychała ciężko, a pułkownikowi wszystko wydawało się złem — niedogodnem.
Gniewał go deszcz, gniewała pogoda, ludzie nie umieli się ruszać, konie źle chodziły, a nawet ulubione jego siodło wydawało mu się starym, zniszczonym gratem, który tylko na strych, na pastwę myszom, należało wyrzucić; — a powodem tego