Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ujął ją za rękę, a spojrzawszy w jej twarz zapłonioną i oczy łzami zaszłe, rzekł:
— Serdecznie ci dziękuję, kuzynko, jesteś szlachetną kobietą...
I ucałował obie rączki, które Natalcia wyrwała pospiesznie — i sądząc że jej tajemnica odkrytą została, uciekła do swego pokoju...
Pani Stanisławowej zrobiło widoczną przykrość to nadspodziewane zakończenie rozmowy. — Usta jej skrzywił pełen ironii uśmiech, podniosła szkło do oka i przypatrywała się długo swemu kuzynowi, aż nareszcie jakimś spazmatycznym wybuchnęła śmiechem.
— Czy wolno zapytać o przyczynę tej niespodziewanej wesołości? — rzekł Alfred, wytrzymując spokojnie spojrzenie i śmiech bratowej — czy nie popełnię niedyskrecyi, jeżeli zapytam, co mianowicie tak zabawiło panią?
— Ależ bo zdawało mi się, że nagle przeniesioną zostałam do miasta i ujrzałam scenę z nader romantycznej, starego pokroju, tragedyi.
— Imaginacya dziwnie bujna.
— Kiedyż to rzeczywistość. — Dowiaduję się o moim kuzynie nowości, które... które...
— Które co? proszę dokończyć.
— Które... obawiam się abym zbyt nie zadrasnęła uczuć zakochanego serca... które mi każą przypuszczać... czy mogę dokończyć?
— Ależ, proszę o to...