Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak — rzekła z przekąsem pani domu — Natalcia domyśliła się odrazu, co zresztą było bardzo łatwem, gdyż panna Klara znaną tu jest w okolicy...
— Braterstwo bywają w tym domu?
— Zkąd znowuż?! co prawda oni także nie żyją prawie z nikim. Maleńki folwarczek, ledwie piętnaście włók. Pułkownik stary oryginał, a panienka wychowana jak dragon.
— Ostrożnie kuzynku z tą pięknością — zauważyła panna Natalia — zawojowałaby cię odrazu... Nawet co do mnie, to nie wiem czy ją mam uważać za kobietę...
— Jakto? cóż znowu?
— Bo to dziwna mięszanina! Jest to pół syrena, pół dragon — albo chlapie się po stawie jak kaczka — albo harcuje na koniu, jak baszybuzuk...
— O, kuzynko, cóż za porównania!...
— Ależ tak, tak, — wtrąciła pani domu — raz jechałyśmy z Natalcią wolantem na spacer, wtem na polu wzniósł się tuman kurzu... Stangret nasz zatrzymał konie i powiada: proszę jaśnie pani, pułkownik poluje. Biorę szkło — patrzę i cóż widzę? Naprzód pędzi zając, zanim dwa charty, a za niemi tuż, tuż, ta twoja dzisiejsza rusałka i pułkownik konno. Wszystko to pędzi jak uragan! przeskakują przez rowy, a ta... przecież panienka... przebiegając koło naszego powozu, trzaska z harapnika tak głośno, że mi później z pięć minut