Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ej kuzynko, nie żartuj, gdyż zaręczam, że byłabyś szczęśliwą — i bardzo szczęśliwą, gdybyś przy twoich blond włosach, mogła mieć takie piękne, duże, czarne oczy... co wszakże nie jest powiedziane z zamiarem ubliżenia twoim...
— Ależ nie kłóćcie się o oczy, tylko opowiadaj co się dalej stało!
— Ano — to się stało, że jako grzeczny młodzieniec, chciałem jej z drogi ustąpić, a jako niezgrabny wioślarz nie mogłem ruszyć się z miejsca.
— I zostaliście tym sposobem uwięzieni w trzcinie... oboje?
— Ale gdzież tam! Widząc moją niezgrabność, wskoczyła do czółna w którem ja siedziałem, ruszyła kilka razy wiosłem i wyprowadziła mnie na czystą wodę, a potem do swojej łódki przesiadła — ukłoniła mi się bardzo grzecznie i...
— I?
— No — i już koniec. — Chciałem wprawdzie spotkać ją gdy powracała z młyna, ale zanim zdołałem zrobić kilka niezgrabnych poruszeń, łódka jej pomknęła szybko przez sam środek stawu, a ja wysiadłem na ląd i powróciłem tu, rozmyślając przez drogę o tej ślicznej rusałce — i gubiąc się w domysłach, zkąd ona tam się wzięła i co za jedna jest?
— O, uspokój się kuzynie, my ci tę zagadkę rozwiążemy, ta rusałka to jest pułkownikówna z Borków.