Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kapeluszu osłaniającym i włosy jej czarne i śliczną, bardzo jeszcze młodziutką twarzyczkę, przebiegła lekkim krokiem szpaler leszczynowy i znalazła się tuż nad brzegiem rzeczułki. Wskoczyła zgrabnie w czółenko, odczepiła je od słupa, odepchnęła od brzegu i popłynęła. Z początku wiosłowała szybko, lecz gdy już ogród minęła, gdy rzeczka na swym grzbiecie zaniosła ją na łąki, od czasu do czasu tylko poruszała wiosłem i płynęła powoli, jakby podziwiając w kontemplacyi niemej, cudowny poranek, pełen blasków i woni, barw i aromatu. Rzeczka robiła zakręt w tem miejscu; po obu jej brzegach rozrosły się kępy olch starych, poważnych, jakby zadumanych wiecznie. Rzucały one cienie na wodę, na sitowia i trzciny nadbrzeżne i na te rośliny wodne, co szerokiemi liśćmi i kwiatami żółtemi rozłożyły się na powierzchni wody.
Cicho tu było i poważnie, tylko turkawek para gruchała w gęstwinie liści, czasem rybka plusnęła mignąwszy łuszczką srebrną, lub też jaskółka zwinna, w pogoni za owadem, musnęła wodę skrzydełkiem. Dziewczyna położyła wiosło — łódka wsunęła się przodem w trzcinę przybrzeżną i zatrzymała się na chwilę.
Zamyślone dziewczę nie zważało na to. Zdjęła kapelusz, położyła go w czółnie i wpatrywała się w niebo jasne, po którem przepływały lekkie, białawe obłoczki; patrzyła na drzewa nadbrzeżne, na trzcinę szumiącą, na lekkie łątki unoszące się nad wodą. Może myślała o piękności tego cichego