Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niedyskretnie wyglądała słoma, a złamany stopień do wsiadania był przywiązany postronkiem.
Archeologiczny ów okaz nabył pan Pacanower na licytacyi po jakimś eksmitowanym dzierżawcy; ztamtąd też pochodziły i stare szory angielskie, w którą ustrojoną była para koni, dobrze w całym miasteczku a nawet i okolicy, znana. Jeden z nich był ogromnego wzrostu, ranżer kawaleryjski, który, pomimo lat podeszłych, fantazyi nie tracił i zawsze łeb nosił wysoko, druga zaś mała szkapina z zapadłemi bokami i głową spuszczoną ku ziemi.
Pan Jankiel w odświętne szaty ubrany, fajkę porcelanową na giętym cybuchu zapalił i na bryczce z powagą zasiadł. Michel biczem kilkakrotnie szkapy uderzył i ekwipaż z brzękiem i klekotaniem potoczył się po nierównym bruku miasteczka.
Nie będziemy towarzyszyli szanownemu finansiście w tej podróży, tembardziej, że zanim do Zarzecza dojedzie, jeszcze po drodze kilka interesów załatwić musi — a natomiast wyprzedzimy go i zajrzymy do znajomego dworku, w którym łzy i westchnienia ustąpiły radości, w którym teraz tak gwarno i wesoło.
Zdaje się, że wszystkie czarne chwile już pogrzebane zostały, a natomiast zajaśniała jutrzenka nowego i lepszego życia.
Co prawda, próżnem byłoby usiłowaniem kusić się o dokładny opis sceny powrotu i powitania po nieobecności tak długiej. W pierwszej chwili milczały usta, mówiły tylko łzy i uściśnienia serde-