Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czne. Ale takie łzy schną szybko i po nich zazwyczaj następuje grad pytań krótkich, urywanych, tych pytań, któreby dziejów lat całych od razu dobadać się chciały — odpowiedzi, pragnących te dzieje w kilku wyrazach zawrzeć.
Pan Karol uszczęśliwiony, spoglądał to na żonę, w której pięknych oczach dawniejsze odnajdywał blaski, to na córkę znowu, co z małego dziecka, niewiadomo kiedy, na tak dorodną pannę wyrosła...
Marcin stary też przybiegł i głośnym płaczem panicza powitał, ludzie z folwarku się zeszli, chłopi z bliższych chat przybyli, tak że chwilowo robota nawet ustała, bo każdy się do dworu cisnął, aby tak dawno oczekiwanego powitać.
Pan Karol, pod względem powierzchowności nie zmienił się bardzo.
Zmężniał tylko nieco, spoważniał, czoło stało się wyższem, a blond włosy jakby jaśniejszej barwy nabrały.
Duże, siwe oczy, spoglądały otwarcie i szczerze, jak dawniej, a gdy się ku żonie lub córce zwracały, to w tem spojrzeniu malowały się radość i szczęście.
Była to chwila poobiednia. Helenka do swego pokoiku pobiegła i do pisania się wzięła, ażeby jak najprędzej z bratem i siostrą podzielić się radosną wiadomością, pan Karol zaś, jedyną swoją rękę żonie podał i do ogrodu z nią wyszedł.