Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

głowę kilkakrotnie zimną wodą oblał, żeby rzeźwiejszym być, i zaraz wziął się do przejrzenia i uporządkowania rachunków. Pomimo znużenia i niewywczasu, spać nie szedł, gdyż przyzwyczajenie całego pracowitego życia nie pozwoliłoby mu zamknąć oczu przy świetle dziennem, kiedy wszystko dokoła rusza się i żyje.
Koło południa już regestra i rachunki uporządkował i przekonał się z nich, że się rezultat pracy zapowiada dobrze, że dochody nietylko na bieżące potrzeby i na zapomogę Karolowi, ale nawet na spłatę pewnej cząstki długu wystarczą. Rozjaśniła się twarz starego, wstał, przeszedł się kilka razy po pokoju, zatarł ręce, a potem wzrok na obraz nad łóżkiem wiszący rzucił.
Szczera modlitwa dziękczynna była w tem spojrzeniu...

. . . . . . . . .






VII.

Od czasu owego upłynęło lat dziesięć.
Dziesięć lat! Jak łatwo wymówić lub napisać dwa te wyrazy króciutkie, a jednak ileż to godzin pracy, ile uśmiechów, lub też łez i westchnień, składa się na ten okres czasu... Ile łez i westchnień, gdy zwłaszcza droga życia nie ściele się