Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Was tak tatuś upieścić kazał, sto razy pocałować każde i gościńca wam przysłał ładnego — tylko już po to do mnie do stancyi chodźcie, bo tam w torbie zapakowane jest wszystko.
Z krzykiem wpadła dziatwa do skromnego pokoiku żmujdzina, a gdy się owa torba, niby puszka Pandory otwarła, krzyk jeszcze większy się zrobił.
Janek dostał kilka książek prześlicznych z obrazkami, Helenka szkatułeczkę do robót, w której były nożyczki, szydełka, igiełki i naparstek maleńki, a Władzia otrzymała prześliczną lalkę z oczami, z włosami, a taką przytem mądrą, że jak ją ścisnąć to wołała »mama«, a jak położyć, to zaraz zamykała oczy.
Władzia nigdy jeszcze tak mądrej lalki nie widziała; postanowiła też zaraz wszystkie dawne lalki za płot powyrzucać, jako brzydkie i głupie fatalnie.
Chcąc ten zamiar natychmiast wykonać, wzięła nową ulubienicę na rączki i szybko pobiegła do dworu. Helenka znowuż pragnęła się popisać przed mamą pięknym podarunkiem, a Jankowi pilno było ciekawe obrazki oglądać.
To też mali goście otrzymawszy podarunki, opuścili szybko pokoik Dyrdejki — i żmujdzin sam jeden w stancyjce swojej pozostał.
Rzucił okiem po ścianach bielonych, spojrzał dokoła, jakby witając wzrokiem przedmioty, do których się od lat tylu przyzwyczaił... potem