Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dzieciaku, to moment. Gdy będziesz w moimi wieku, zrozumiesz, że to moment, chwila prawie. Jesteś młody, możesz czekać, ona tem bardziej, więc czekajcie, a przez ten czas, kochanie, trzeba się wziąć do pracy, trzeba czemś być, panie Wincenty, czegoś się nauczyć, przygotować się do zajęcia jakiegoś, choćby skromnego, ale samodzielnego stanowiska.
— Jak to dziadzio rozumie?
— Moje dziecko, ja to rozumiem tak, że lepiej być dobrym, biegłym w swoim fachu szewcem, aniżeli paniczykiem, szukającym karyery i bogatego ożenienia, a przyznaj, że w takiej roli występowałeś ty i twój braciszek. Zmień się chłopcze, a może przykład dobry i brata twego do naśladowania zachęci.
— Cóż mam czynić?
— Wybierz sobie rodzaj pracy, który ci do usposobienia przypada, zostań mechanikiem, fabrykantem, rzemieślnikiem, naucz się wyprawiać skóry, kuć żelazo, robić mydło, słowem cokolwiek, byle porządnie. Niech twe ręce zgrubieją, grzbiet do dźwigania ciężarów przywyknie, zarazem naucz się oszczędzać, grosz zarobiony szanować, wolny od pracy czas kształceniu się umysłowemu poświęcać, a skoro po trzech latach zdobędziesz to wszystko