Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pierwsza była osoba bardzo poważna, niemłoda, druga zaś ukochana jego sierotka. Umówili się właśnie, że mają robić sprawunki i że w tym celu wyjdą razem. Wicuś obserwował ich zdaleka, starając się, aby sam nie był widziany i stosunek ten bardzo go zaintrygował. Nie udał się za dziadkiem i jego towarzyszkami, lecz postanowił przedewszystkiem zasiągnąć informacyj na miejscu. Udał się więc do stróża i wsunąwszy mu garść miedziaków w rękę, zapytał o pana Dominika i o owe dwie kobiety.
Stróż, ujrzawszy tak hojnego pana, nie szczędził objaśnień i powiedział, że starsza pani jest bardzo godna kobieta, matka dzieciom i że komorne opłaca regularnie jak mało kto. Panienka jest sierotka, mieszka u starszej pani, a za jej utrzymanie płaci właśnie ten wysoki, chudy pan, którego nazywają panem Dominikiem. Pan to ogromnie skąpy, ale bogaty niezmiernie, na Starem Mieście mieszka i podobno ogromne skarby posiada. Teraz podobno pan Dominik worek rozwiązał i wielki majątek panience zapisał; pewnikiem wyjdzie ona za mąż, bo jakiś kawaler przychodzi często, a powiadają o nim że także bogaty.
— Pewnie się ztąd wyniosą — rzekł w końcu gadatliwy cerber — i kamienicę sobie kupią, gdzie na Marszałkowskiej, albo na Nowym Świecie, bo tu