Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dobrze robiła, jak należy. I teraz stracić mam ją, oddać obcemu człowiekowi. Cóż on ma za zasługi względem niej, jakie prawa? Prawo miłości — a tak, to najwyższe prawo.
Postanowił niezwłocznie pójść do niej i siedzieć dłużej niż zwykle, zaledwie jednak płaszcz z kołka zdjął i miał go na ramiona zarzucić, ktoś do drzwi śmiało zapukał.
— Cóż za dyabeł — mruknął stary ze złością i drzwi poszedł otworzyć.
Na progu ukazał się Wicuś, ubrany elegancko, według ostatniej mody.
— Przyjechałem naumyślnie, żeby dziadka odwiedzić.
— Bardzo pięknie to z twojej strony, ale gdzież ja cię tu pomieszczę, u mnie, jak widzisz, ciasnota.
— Niech się dziadzio o mnie nie kłopocze. Ja mam swój kącik, wiem, że dziadzio ma mieszkanie szczupłe i subiekcyi robić nie chciałem.
— Gdzieżeś się tedy ulokował?
— Jak zwykle, w Europejskim.
— Drogo strasznie, wydasz dużo pieniędzy, mój chłopcze.
— Trudno; mam już taką naturę, że w drodze sobie nie żałuję. W domu poprzestaję na małem, obywam się byle czem, i to mi jest zupełnie wszystko jedno, ale w obcem miejscu muszę zachowywać