Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stracić, ma stracić jedyny cel, jaki miał w życiu, jedyną szczerze kochającą go istotę, istotę, która uśmiechała się zawsze do niego i pieszczotliwie nazywała go wujaszkiem. Pocieszał się wprawdzie stary kawaler myślą, że i po za mąż pójściu będzie mógł Zosię odwiedzać i praw wujaszka nie straci, ale ta pociecha nie wystarczała mu.
— Opiekunem jej już nie będę — mówił półgłosem, chodząc po swojej stancyjce ponurej — nie będę mógł jej codzień odwiedzać, dbać o każdą jej potrzebę, myśleć o nowych sukienkach dla niej i książkach. Wszystko przepadło, weźmie ją człowiek obcy i stanie się dla niej wszystkiem, ja zejdę na drugi i na dziesiąty plan. I co będę robił teraz? jak strasznie długimi wydawać mi się będą dnie... a tak mi było dobrze przez kilkanaście lat! Patrzyłem na to dziecko, jak zaczęło szczebiotać, zaśmiewałem się z jej pierwszych wyrazów; znosiłem zabawki, nie kosztowne — ale ona tak się niemi cieszyła! Radziłem jej jak ubierać lalki, a nieraz ja, biuralista poważny, brałem w grube palce cieniutką igłę i zeszywałem gałganki, na rozkaz tej kapryśnicy małej. Dzień ma dwadzieścia cztery godziny, z tych jedna była dla mnie najmilsza i najszczęśliwsza; jedna, którąm przy tem dziecku przepędzał. Były też i ciężkie, straszne chwile — kiedy chorowała. Com ja wtenczas przeżył, ilem wycierpiał! Najsławniejszych