Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

najmniej skąpcem nie jest i nie wygląda na to. Kiedy opowiadałem mn o naszych zamiarach, słuchał bardzo uważnie i z zajęciem wielkiem, uważałem, że go to zajmuje i że cała jego sympatya jest po naszej stronie.
— Ale stanowczo nie przyrzekł nic.
— O, mama za wiele żąda naraz! Już i to dużo znaczy, że nie odmówił odrazu.
— Masz słuszność, Wicusiu — rzekła przekonana — masz słuszność; szkoda naprawdę, że twoje zdolności marnują się na takim partykularzu szkaradnym.
— Teraz już nie ma obawy — mamo — po rozmowie dzisiejszej z dziadkiem Dominikiem, jestem pełen otuchy, co do mojej przyszłości.
— A Józio?
— Oczywiście źle się wyraziłem, powinienem był powiedzieć co do przyszłości mojej i Józia.
— Poczciwy z ciebie braciszek.
— Tak mamo, wszystko dobrze będzie, nie zapomnimy też i o Andzi.
Pani Julia nie mogła zachować radosnej tajemnicy przy sobie, zwierzyła się przed siostrami, a chociaż nie powiedziała im wszystkiego, jednak dała do zrozumienia, że już jest o los synów spokojna i że ma pod tym względem przyrzeczenia stanowcze. Wiadomość ta była przyjęta przez siostry z pewnem zaniepokojeniem i każda z nich postanowiła