Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niezawodnie „miemiec“ mu coś spsoci: czapkę z głowy ukradnie, kłonicę z woza wyciągnie, albo poprostu razem z końmi w rów zepchnie i szkody narobi.
Wszystkoby dobrze było w Zielonce, żeby nie ten „miemiec“, który nie co innego jest, tylko dyabeł w swojej własnej osobie. Chłopi znają go dobrze i dzieci nim straszą.
Gdy nowy dziedzic do Zielonki przybył, poczciwi ludziska żałowali go, że się na pewną zgubę naraża. Z czasem, gdy poznali go bliżej, żal wzmógł się bardziej jeszcze, gdyż młody człowiek jakoś do serca im przypadł: uczynny był, ludzki, każdemu dobre słowo powiedział — a jego siostra była prawdziwą opiekunką wszystkich chorych i wszystkich dzieci we wsi.
Do tej właśnie Zielonki, na której terytoryum legendowy „miemiec“ figle różne wyprawiał, dążył Szymon z listem od księdza.
Zmierzchało się już, powietrze było parne, duszne, od zachodu zaczęły się pokazywać chmury. Raz i drugi mignęła błyskawica i dał się słyszeć oddalony, głuchy grzmot.
Szymon przyśpieszał kroku, starał się wynagrodzić czas stracony i nie mógł sobie darować, że kilka godzin w lesie odpoczywał, skuszony ponętną barwą poziomek, które tak apetycznie wychylały czerwone główki z pod liści.
Teraz widział zbliżającą się burzę, widział, że noc zapada i że trzeba koniecznie przejść przez grobelkę, koło owej wierzby fatalnej.