Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziś ma takie zdanie, a jutro może mieć inne. Milczy panna? nie przyznaje panna ojcu słuszności?...
— Owszem, przyznaję. Nic a nic mieć nie mogę przeciw temu panu, który był łaskaw odwiedzić nas przed chwilą; żadnego zarzutu mu nie czynię.
— A! więc podobał ci się. Byłem najmocniej przekonany, że tak będzie.
— Czyż powiedziałam, że mi się podobał?
— No, moja droga, ostatecznie, nie mogę cię zrozumieć: dopiero tak, już tak; niechże się raz dowiem, jakie wywarł na tobie wrażenie?
— Żadnego; jest mi najzupełniej obojętny.
— I nie chcesz go uznać za swego konkurenta? nie życzysz sobie, żeby u nas bywał? nie robisz mu żadnej nadziei?
— Nie.
— Stanowczo?
— Stanowczo, ojcze.
— Szkoda, wielka szkoda. Przymuszać cię nie będę, ale radzę: pomyśl. O lepszą partyę trudno, człowiek to bowiem pod każdym względem pełen zalet. Kto wie, czy taki drugi się trafi!
— To mi wszystko jedno, proszę ojca, gdyż nie mam zamiaru wychodzić za maż.
— Tak to zwykle mówią panienki w twoim wieku, ale myślą co innego. Swoją drogą, panno Wando, ja mówię poważnie i trochę mi przykro, że zbywasz mnie żarcikami.