Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ojcze — odezwała się z wielkim smutkiem, prawie ze łzami, — czyżbym śmiała żartować?...
Regent położył rękę na ramieniu córki i rzekł łagodnie:
— Wandziu, tobie coś jest. W usposobieniu twem widzę zmianę. Powiedz mi szczerze... No, usiądź tu przy mnie, wyznaj, co masz na myśli. Wszak nie masz na świecie nikogo życzliwszego nade mnie, moja dziecino kochana... ja tylko dla ciebie żyję, tylko twego szczęścia pragnę. Ja kocham cię podwójnie: za siebie i za matkę, która cię tak wcześnie osierociła...
Dziewczyna, wzruszona tem przemówieniem, przytuliła się do ramienia ojca i wybuchnęła głośnym, widocznie długo tłumionym i powstrzymywanym płaczem.
Regent przeraził się, uspokajał, chciał biedz po siostrę.
— Nic, ojczulku, nic — rzekła, — zostańmy sami. Moje wzruszenie już przeszło, mogę mówić spokojnie. Wszak prawda, ojcze, że nikt na świecie tak mnie nie kocha, jak ty? Tyś mój opiekun najlepszy i jedyny...
— Boże wielki! co się z tobą dzieje, dziewczyno? co ty mówisz? Co ci jest?
— Smutno mi, ojcze, bardzo smutno.
— Ale z jakiej przyczyny? Czego ci brak? Jesteś zdrowa, jesteś młoda, majętna, świat się do ciebie uśmiecha, przyszłość masz jakby różami