Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

konkurent się ukaże, smutki i zamyślenia panny Wandy znikną, zajmie ją jeżeli nie miłość, bo ta na zawołanie nie przychodzi, to myśl o zmianie losu, nowem życiu, wyprawie, weselu, podróży poślubnej, urządzeniu domu, przyjmowaniu gości, że zajmie ją to wszystko i każe zapomnieć o jakichś dziecinnych kaprysach i smutkach przelotnych.
Tak był przekonany o tem pan regent, tak przeświadczony o skuteczności tego środka, że gdy Wolmański przybył, przyjął go najserdeczniej i z niekłamaną radością.
Panna była dla konkurenta uprzejma, ale bardzo chłodna. Regent był przekonany, że dziewczyna udaje tylko obojętność, w rzeczywistości zaś jest zachwycona.
— No, Wandziu — rzekł z uśmiechem, gdy konkurent odjechał — cóż? Jesteśmy zadowoleni, szczęśliwi?
— Z czego, ojczulku?...
— Nie udawaj, że nie wiesz o co idzie. Wolmański nie był tu przecież dla mnie, ale dla ciebie, dla panny Wandy, aby starać się o jej przyjaźń, jej względy, a wreszcie o tę białą rączkę, będącą przedmiotem jego westchnień! Gdy go poznasz bliżej, polubisz go. Człowiek to miły, dobry, solidny i majętny; że nie młodzik, nie dzieciak, tem lepiej. Śmielej i bezpieczniej oprzeć się można na ręku takiego człowieka, aniżeli powierzać swe losy niedowarzonemu chłopcu, który