Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

patrywania, chciał tylko rozmowę, której treści domyślał się naprzód, odwlec.
Usiadł na fotelu swoim ulubionym, wypłowiałym ze starości, zapalił fajkę i zadumał się.
Rozważał w myśli wszystko, co słyszał od Wolskiego, Bolesława i jego matki; przyszedł mu na pamięć Lasek i ów chłop, orzący liche zagonki.
Tak, — myślał sobie, — prawda... życie ciężkie, trzeba nowych dróg szukać, a że jeszcze nie są gotowe, więc je torować należy. Nam łatwiej było, naszym dzieciom trudniej... Kalasanty powiada, że to wszystko nic nie warto, że to gonienie wiatru w polu, kręcenie biczów z piasku. Zapewne, ale przecież oni mają trochę słuszności. Tak, mają trochę, dużo nawet. Fakta za nich mówią. Ta kobieta, wychowana w dostatkach, w zbytkach, wątłego zdrowia, znalazłszy się w położeniu ciężkiem, prawie bez wyjścia, na rozdrożu, stawia jednak losowi złemu opór, nie daje się. Chwyta się jako jedynej nadziei ratunku, kawałka roli tak lichej, na którąby ani jej ojciec bogacz, ani mąż nie spojrzał. Bierze się do tego bez znajomości rzeczy, jedynie tylko z wolą, pracuje, skąpi, znosi prywacye. Skąd moc? Oczywiście z duszy ją bierze, z serca, z wielkiej miłości dla dzieci, z tych źródeł, które nie są zaliczone do żadnej kategoryi majątków, a przecież taki wielki majątek stanowią. I wytrwała, zdobyła czego jej potrzeba, ukręciła ów bicz, dokonała tego, co niemożliwem prawie się wydawało. I jeszcze z tej szko-