Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Właśnie, w samą miarę...
— A to wpadnę do ciebie, Gorgoniuszu, lada dzień. A czy nie obrazisz się, jeżeli wezmę z sobą koszyczek? Maleńki, taki oto, aby dla zabawki.
— Ależ nawet dwa i spore! Z całą przyjemnocią. Znajdzie się jeszcze i co więcej na drzewach.
— Owoce, zwłaszcza przy ruchu, są wyborne dla zdrowia — rzekł Kalasanty. — Stawię się tedy z koszyczkiem...
— Czekam, choćby dziś...
Załatwiwszy jeszcze kilka sprawunków, regent ruszył do domu i przez całą drogę zastanawiał się nad pytaniem: co Wolmańskiemu może być po pieniądzach i na jaki cel zamierza ich użyć?
Robił różne przypuszczenia, ale ani jedno nie wydało mu się dość usprawiedliwionem i prawdopodobnem.
Przy obiedzie rozmawiał pan Gorgoniusz z siostrą i z córką. Pobyt na wsi dostarczał przedmiotu do pogadanki. Przypominano sobie różne szczegóły, mówiono o polowaniu, które się tak świetnym zakończyło rezultatem.
Godziny popołudniowe spędził regent w swojej kancelaryi; córka prosiła go o chwilę rozmowy.
— Nie, moja Wandziu — odrzekł, — dziś ci służyć nie mogę, muszę się rozpatrzyć w pewnych papierach. Jutro, pojutrze, owszem. Mamy czas, nikt nas nie goni...
Właściwie nie miał żadnych papierów do roz-