Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przecież go żona na klucz nie zamyka!
— Literalnie nie, ale faktycznie. Śliczny mi „habeas corpus,“ skoro trzeba wykreślić się z resursy, nosić stare parasolki do reparacyi, prowadzić żonę na spacery, chodzić z nią do teatru, do kościoła, wszędzie, dokąd ona iść chce i dokąd prowadzić się każe...
— Ale za to, ma z niej, jak pisałeś, znakomitą partnerkę do winta.
— Nietylko do winta; może używać ile chce bezika, pikiety, bo jejmość wszystkie gry zna wybornie.
— Więc jest i dobra strona...
— Ale śmieszna, regencie, śmieszna, jak cię kocham!... Salezy, który, jak wiesz, ma język złośliwy, już to wyzyskał i puścił w mieście koncept, że Roman grywa w winta z asystencyą... żony... Ostatecznie, straciliśmy doskonałego towarzysza bezpowrotnie, bo jejmość coraz bardziej będzie go trzymała na uwięzi. Taki Herod... Poznasz ją zapewne. Zdaje się nawet, że w tym tygodniu ma być u nich przyjęcie...
— Nie mogę przecież u nich być, dopóki mi wizyty nie złożą.
— Na to długo czekać nie będziesz; magnifika lubi towarzystwo, i gdyby nie to, żeś wyjechał na wieś, niezawodnie już byliby oboje u ciebie. Możesz być pewien, że nie minie ciebie ten zaszczyt.
— Bardzo rad mu będę...
— Ocenisz jej uzdolnienie karciane. Co praw-