Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



XI.

N
Nazajutrz od samego rana mżył drobniutki deszczyk, całe niebo pokryło się szaremi chmurami; zapowiadała się co najmniej trzydniówka.
Okolica, smutna zazwyczaj, wyglądała jeszcze bardziej posępnie. Regent spał długo i wstał z trudnością. Po całodziennem chodzeniu zmęczonym się czuł, chociaż nie przyznawał się do tego, i kiedy wszyscy narzekali na deszcz, on jeden w duchu kontent był bardzo, że posiedzi w domu i odpocznie...
Matka panny Anieli i Bolesława, w obawie, aby się jej gość nie nudził, chciała zaprosić kogo z sąsiedzwa i urządzić partyę winta, ale pan Gorgoniusz wymówił się od tego.
— Alboż nam tu źle, pani dobrodziejko? — rzekł: — gawędzić będziemy i czas zejdzie. Deszcz niech sobie pada, niech się wypada, byle nam pojutrze nie psocił, boć niemiła to rzecz jechać przez cały dzień, gdy woda za kołnierz się leje...